„Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie” ratuje 3PO3 dzięki ożywczej pigułce humoru, a także nowy kumpel pozłacanego droida, którego w filmie nazywają suszarką, a mnie kojarzy się z peerelowskim odkurzaczem. 

 

W filmie zbyt często Rey ( (Daisy Ridley) z Kylo Renem (Adam Driver) biją się na miecze świetlne, nawet gdy fizycznie nie stoją naprzeciw siebie. W „El Classico” epizodach IV, V, VI walki na miecze świetlne były zarezerwowane dla kluczowych, ewentualnie finałowych scen, tu zaś broń rycerzy Jedi błyska często jak policyjny kogut na Jagiellońskiej w Warszawie.

Zupa jeszcze niedosolona? Dosypmy garść. Niebezpieczna eskapada po telluria przypomina wyprawę po złote runo, po klucz do rozwiązania zagadki. Oczywiście i klasycznie po drodze do jej rozwikłania trzeba pokonać złe smoki, duchy i wrogów. Niemal dosłownie. Epizod mało wnosi do fabuły, ale dzięki niemu poznajemy nowych bohaterów, a specjaliści od efektów specjalnych sięgają szczytów, pokazując wzburzone, gigantyczne fale oraz kolejną walkę na miecze. 

Odrobinę za często w filmie mnożą się sceny sentymentalne, rodem z “M jak Miłość”, padanie sobie w ramiona, przytulenia i ckliwe wzruszenia.

Jak przystało na końcową opowieść o losach Skywalkerów, film garściami czerpie z wcześniejszych odcinków sagi, korzystając chociażby z gościnnego Endora lub przywołując na scenę Lando (Billy Dee Williams). Efekty specjalne twórcy wykorzystują, inaczej niż w częściach I, II, VIII, do niezbędnego minimum. Rey daje radę tam, gdzie nie dali scenarzyści. Wygląda na to, że nie mogli się porozumieć w kwestii fabuły i wepchnęli do filmu wątki, dialogi, które okazywały się nie tyle najprostsze, co pachnące zgniłym kompromisem. 

Czemu piszę o tym filmie, skoro składa się z wątpliwej fabuły, zbędnych wątków, naciąganych zmartwychwstań (film roi się od duchów pogrzebanych bohaterów)?

Ponad dwugodzinna projekcja nie nudzi, dobrze się ogląda, rzeczona dawka humoru ożywia film. „Skywalker. Odrodzenie” znalazł się poniżej poziomu oczekiwań, bo trudno wzbić się ponad takie majstersztyki jak „Imperium Kontratakuje” czy „Zemsta Sithów”. Jeśli odrzucimy nadzieje, otrzymujemy solidną mieszankę kina fantastycznego, batalii pierwszych chrześcijan o egzystencję, westernu. 

Disney zapowiedział ponoć, że tym filmem kończy opowieść o rodzinie Skywalkerów. Wątpię. Na pewno trzeba wyjaśnić, jak ożył wcielony diabeł Palpatine. 

Pieniądze nie pytają o przynależność do którejś ze stron konfliktu w Galaktyce. Far far away.

See you soon.

 

Stawiam czwórkę za brak nudy. Piątki i szóstki nie będzie bo zabrakło autentycznych emocji, nieprzewidywalności, a w życiu dobro rzadko wygrywa.

„Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie” (2019), reżyseria Jeffrey Jacob Abrams, występują: Daisy Ridley, Adam Driver, John Boyega, Oscar Isaac i inni

 

(1 odwiedzin, 1 dzisiaj)

Podobne wpisy